Wyobraźcie sobie, że w wieku 11-stu lat uczycie się sześciu języków obcych. Mając 20-ścia jesteście już doświadczonymi dziennikarzami i wyjeżdżacie do Nowego Jorku, gdzie pracujecie w wydawnictwie. Mieszkacie też w Paryżu i Berlinie. Po kilku latach wracacie do ojczyzny i żyjecie w wielomilionowej metropolii. Ogólnie bardzo dobrze Wam się wiedzie i około 30 -stki decydujecie się ze swoją partnerką na przeprowadzkę do buszu, gdzie własnymi rękami budujecie dom. Tam tworzycie swój mikrokosmos, piszecie, wychowujecie dzieci i wsłuchujecie się w dżunglę.
Taka historia się już napisała, więc jej już nie powtórzymy. Leonardo Fróes (wym. Leonardu Froesz) jest jej bohaterem. Pierwszy raz zetknęłam się z jego poezją na Festiwalu Artes Vertentes w Tiradentes, o którym pisałam tutaj. Wtedy jego osoba i twórczość nie zainteresowały mnie tak bardzo, ponieważ doświadczałam wielu bodźców. Dzisiaj mam ogromną ochotę i przyjemność zaznajomić Was z jego postacią. Erudyta urodził się w 1941. Wychowywał się w Rio de Janeiro. Tak jak napisałam wyżej, naukę wielu języków obcych i życie na obczyźnie zaczął wcześnie i dzisiaj jest cenionym tłumaczem dzieł m.in. Faulknera, Lowryego, Lawreancea, Woolf, Eliota, Swifta, Goethego… Oprócz aktywności tłumacza jest dziennikarzem, krytykiem literackim i oczywiście poetą. Związany z ważnymi dla Brazylii gazetami takimi jak O Globo czy Jornal do Brasil. Od zawsze zafascynowany naturą, był jednym z prekursorów świadomości ekologicznej w Brazylii. Może dlatego udał się do buszu, by tam zbudować dom i założyć rodzinę? O poezji, życiu w mieście i na odludziu, miłości i odchodzeniu opowie Wam sam Leonardo Fróes. Jeżeli jesteście zainteresowani tekstami poety, zapraszam Was do moich tłumaczeń tutaj.
Sergio Maciel: Co jest najważniejsze dla człowieka jako jednostki?
Leonardo Fróes: Nauczyć się przeobrażać swoją osobowość i w rezultacie nauczyć się przemijać.
SM: A miłość?
LF: Ach, miłość! Miłość to życiowy smakołyk. Osłodzi każde zgorzknienie.
SM: Jakie było dla pana najważniejsze doświadczenie?
LF: Doświadczenie miłości. Fakt, że spotkałem kobietę, którą kocham od pierwszych dni z tą samą intensywnością.
Rob Packer: Jak spotkanie miłości znalazło odzwierciedlenie w pana poezji?
LF: Jak? Cóż, nie wiem. Moja początkowa poezja z młodości, poezja wielkomiejska, zawsze manifestowała konfrontację z porządkiem ustanowionym przez społeczeństwo. Byłem społecznym buntownikiem, który pisał wiersze w silnej opozycji w stosunku do proponowanego mi stylu życia. Jednakże doświadczenie miłości bardzo mnie zmieniło. Zacząłem widzieć świat czyimiś oczami, niekiedy czterema oczami. Życie z drugą osobą to koegzystencja z tłumem, ponieważ każdy z nas jest tłumem samym w sobie. W ten sposób samotność we dwoje jest ciągłą, codzienną nauką, która przeistacza, dlatego jest produktywna.
RP: Ten akt buntowania się przeciwko sposobowi życia jest interesujący w pańskiej odpowiedzi. Co w pańskim sposobie życia uważa pan za istotny element buntu?
LF: Buntu? Zatem nie zgadzałem się na wyznaczony mi tryb życia. Rozwiązaniem jakie znalazłem było odseparowanie się od tego życia najbardziej jak to możliwe, pozostanie z dala od niego najdalej jak to możliwe. Stąd po pierwsze zdecydowałem się mieszkać poza Rio de Janeiro, które było moim punktem wyjścia, podstawą struktury zawodowej. Później potrzebowałem utrzymać pewne więzi, które gwarantowały mi przeżycie z godnością. Odrzuciłem tym samym błyskotliwe kariery, duże zyski pieniężne. W końcu nauczyłem się żyć w sposób bardzo prosty, ale w zgodzie z tym, co myślę.
(…)
SM: Jak wygląda pana proces pisania? Wszystko panu przychodzi łatwo i naturalnie czy jest to świadoma i długotrwała wewnętrzna praca?
LF: Uważam, że jedno nie wyklucza drugiego. Pisałem świadomie na przestrzeni lat odkąd zacząłem pisać, czyli od czasów mojej wczesnej młodości. Wydaje mi się, że o tym, co pisałem bardzo dużo myślałem. Nie przypominam sobie, nawet będąc bardzo młodym, abym napisał coś z teoretycznie dobrowolnie podjętej decyzji. Mam na myśli np. decyzję o napisaniu sonetu (nigdy nie napisałem sonetu) albo mimochodem napisania sestyny lub wiersza miłosnego, obojętne jaką tutaj wybierzemy definicję czy etykietkę. Tak wychodziło, że zawsze pisałem.
Ucieszne stało się to o natchnieniu, co? Doświadczam go, wielu ludzi nie wierzy, ale nie znam na to innego określenia. Za każdym razem kiedy coś pisałem, wychodziłem z mojego zwyczajnego stanu i przechodziłem w stan w którym – no właśnie, to skomplikowane – mózg, inteligencja i emocje są idealnie zsynchronizowane. Jest to stan, w którym nie dostrzegam rozróżnienia pomiędzy świadomy i nieświadomy. Do tego stopnia, że wielokrotnie sam siebie zadziwiam tym, co napisałem. Jestem w stanie zrozumieć pewne rzeczy o mnie, kiedy widzę wers, który często zdaje się być tak enigmatyczny, ale zawiera, po tym, gdy już go napisałem (i to jest bardzo mocne wrażenie w danym momencie) wiadomość dla mnie, coś, co potrzebowałem usłyszeć i co mi zostało podsunięte nie wiadomo skąd w tej po części tajemniczej formie.
(…)
RP: (…) Są tacy twórcy, którzy naprawdę uważają, że istnieje tylko jedno znaczenie, ale są i tacy poeci, którzy traktują wiersz bardziej swobodnie pozwalając, by każdy interpretował go na swój sposób.
(…)
LF: Igram z wieloma obrazami, emocjami i wrażeniami, które mogą być widziane w wieloraki sposób. Myślę, że poezja najbardziej przekonująca, wg mnie, to taka, która właśnie nie zamyka znaczenia. Rzecz jasna, że istnieją przepiękne wiersze na określone tematy. Poeta wybrał temat, napisał świetny wers, cały wiersz, ale to, co mnie porusza to zdecydowanie ta poezja, która zdaje się być nigdy niedomknięta, która wydaje się bardziej naszpikowana niż to, co pieśniarz przekaże audytorowi.
RP: Myśląc w ten sposób wiersz staje się ciągły, zaczyna być częścią dialogu między człowiekiem a przyrodą, człowiekiem a samotnością, człowiekiem a miłością, ale niekoniecznie człowiekiem a epoką, w której żyje.
LF: Ponieważ czas jest wypadkową. To tak jak kraj, ja mógłbym był się narodzić w jakimkolwiek kraju. Przypadkowo urodziłem się tutaj w Brazylii, gdzie czuję się dobrze, ale mógłbym był się narodzić w Boliwii, we Francji lub w Afryce lub gdziekolwiek indziej. W ten sposób czas byłby inny. Problem ludzki – problem w zasadzie jest zbyt obciążającym słowem – moja kondycja ludzka z jej problemami byłaby zupełnie inna. Przez losowość poczęcia urodziłem się i muszę odnaleźć się w tym kraju, ale nie uważam, żeby było to moim zobowiązaniem przeżywać moją epokę. Nawet ze względu na literaturę, która jest moją wielką pasją i ważnym dla mnie zajęciem, żyłem i żyję do dzisiaj w różnych epokach.
RP/SM: Będąc tutaj w pana domu słyszymy wiele dźwięków: śpiew ptaków, szum rzeki, ujadanie psów. Nie słyszymy jednak głosu ludzkiego. Czy odczuwał pan tutaj głęboką samotność?
LF: Nie, nigdy. Zawsze mieszkałem tutaj w większości czasu sam lub z Reginą, moją partnerką, (samotność we dwoje też jest przywilejem) i mogę powiedzieć, że nigdy nie czułem się samotny, ponieważ jestem otoczony organizmami żywymi. Jestem daleki od mojego gatunku. W zamian towarzyszę tym wspaniałym drzewom od prawie pół wieku od chwili ich narodzin i w czasie ich wzrastania. Wiele z nich sam posadziłem. Dla mnie są one istotami, które mnie chronią, które otaczają mnie dobrem, ponieważ otulają mnie ciszą, spokojem. Mieszkanie w głuszy ma też swoją gwałtowną stronę. Zdarzają się wichury. Ostatnio wiatr zdziesiątkował część roślinności. Tam na brzegu rzeki powalił gigantyczne drzewa. To także część życia. Zatem nie ma tutaj samotności, ponieważ życie na tych prawie 50 tys. metrów kwadratowych ziemi, którą mamy, jest obfite, pełne życia, licznych zwierząt: ostronosów, jaszczurek, małp, czubaczy, etc. egzystujących obok. Sowy, nietoperze, koniec końców, jest czym się rozkojarzyć. To oznacza, że życie tutaj jest bardzo dynamiczne dla kogoś, kto potrafi doceniać kontakt z naturą.
(…)
SM: Na zakończenie ostatnie pytanie. Czego oczekuje pan od wiersza?
LF: Mojego wiersza czy jakiegokolwiek wiersza?
RP: Od obu.
LF: Od mojego wiersza oczekuję czegoś, czego nie umiem określić. Musiałbym wymyślić słowo. Nie wiem. Przyjemności o tak niespotykanej charakterystyce, że jest więcej niż przyjemnością, jest nadprzyjejmnością, radością, czymś takim. Jakbym zrobił coś najlepiej jak potrafię. Coś, co sprawia, że jestem usatysfakcjonowany, bardzo zadowolony. Myślę, że pierwszym uczuciem które mnie zalewa to jest to coś, co jakby mówiło mi „dałem z siebie to, co moje najlepsze”. Gdy zaś mówimy o cudzych wierszach, zawsze oczekuję, że czegoś się nauczę. Bardzo wiele się nauczyłem od poetów, nie tylko brazylijskich, ale od tych, w których językach czytam. To stała radość. Uważam, że lektura poezji, to część mojej kondycji jako poety.
Cały wywiad można przeczytać w języku portugalskim tutaj:
Zdjęcia zaczerpnęłam stąd
🙂
Jak Wam się podobało życie w dżungli, niekonformistyczne podejście do świata i dywagacje na temat poezji? 😉
Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to zapraszam po więcej na:
Lub do sklepu, jeżeli interesują Cię materiały do nauki portugalskiego:
Beijos e até já!
Ania
Funkcja trackback/Funkcja pingback