KURY W PARKU

– Czy chcesz zobaczyć kury? – zapytała przyjaciółka, gdy popijałyśmy kawę na Praça das Flores. Pytanie zabrzmiało co najmniej zastanawiająco biorąc pod uwagę, że byłyśmy w gwarnej i turystycznej Lizbonie.
– Yyyy… kury? – wystękałam – Ale jakie kury?
I wtedy Klaudia opowiedziała mi, że kiedyś przez przypadek, gdy odwiedziła Lizbonę z mężem, zawędrowali do miejsca, gdzie między kaktusami przechadzały się kury i kaczki, a w dalszej części ogrodu nawet pawie. Park był zaniedbany i trochę zdziczały. Roztaczał się z niego niepowtarzalny widok na most 25 de Abril. Wędrując ścieżkami można było zobaczyć rozpadające się budowle prawdopodobnie niegdyś przepięknych budynków, których przeznaczenia przyjaciółka nie znała. W ogrodzie spotkali wówczas garstkę ludzi. Wszystko to brzmiało niewiarygodnie i tajemniczo. Miejsce nazywało się Tapada das Nacessidades.
– To co, idziemy?
– Jasne! – odpowiedziałam już szukając na Google Maps, gdzie należało się kierować. Park znajdował się na Estreli, niedaleko Jardim da Estrela i cmentarza dos Prazeres.
– Tylko nie pisz o tym na blogu, bo „tapada” przestanie być sekretem Lizbony! – dodała śmiejąc się przewrotnie.

MŁYN W OGRODZIE

Po drodze spotykamy znajomego, rdzennego lizbończyka. Dziwi się, gdy słyszy, gdzie idziemy. Tapada das Necessidades? Hmmm…nigdy tam nie był i nie zna tego miejsca. Moja ciekawość rośnie. Park okala mur. Wchodzimy od strony cmentarza dos Prazeres. Pierwsze wrażenie jakie mam to, że ogród żyje swoim życiem i nie ma tutaj zasad. Roślinność jest bujna i szalona. Rzeczywiście od razu pojawiają się na ścieżce kury i kaczki. Jest i kogut, a nawet pisklęta. Kolejne zdziwienie to bladoróżowy domek, który, gdy dokładniej się mu przyjrzeć, okazuje się być starym młynem, choć jest już na tyle ruiną, że trudno w nim rozpoznać jego dawne funkcje.

KAKTUSOWY GAJ

Przechadzamy się dalej zaintrygowane. Przed nami nietuzinkowy widok: kaktusowy gaj, a w tle majestatyczny most 25 de Abril. Potem doczytuję na tablicy informacyjnej, że część parku, gdzie rosną kaktusy jest wyjątkowa na skalę europejską. Zachwyca mnie mnogość nieznanych mi gatunków drzew i różnorodność wśród kaktusów. W tym pejzażu coś się nie zgadza. No tak, wśród kaktusów i kamiennych ścieżek, chodzą kury.

DAWNE ATELIER KRÓLOWEJ

Przed nami kolejny niepowtarzalny budynek, ale niestety także w ruinie. Natura wdziera się tutaj dosłownie „drzwiami i oknami”. Drzewa wyrastają z murów, a mech pokrywa resztki rozklekotanej dachówki. Dopada mnie melancholia. Tu niegdyś musiało dziać się coś pięknego i bajkowego. Tak, później dowiem się, że kompleks służył królowej D. Améli za malarskie atelier. Oprócz atelier król D. Carlos zlecił tu wybudowanie … kortu tenisowego. Nie domyśliłabym się tego. Mimo wszystko, brudny róż budynków mieszający się ze świeżą zielenią mchu i porostów, drzew i krzewów wyrastających gdzie bądź, robią na mnie wrażenie.

SZKLARNIA KRÓLA

Niespodzianek nie brakuje. Nieopodal widzimy okrągły przeszklony budynek z powybijanymi szybami. W kopule szklarni, bo dowiaduję się później, że takie było przeznaczenie ruiny, niektóre fragmenty są zupełnie nieprzeszklone. Bez trudu zaglądamy do wnętrza, które poprzez swój okrągły kształt, przypomina mi trochę arenę. Wewnątrz piach i pnącza roślin, które zadomowiły się tu na dobre. Zgadywałyśmy, co tu mogło być. Obstawiałyśmy, że centrum astronomiczne, a tu proszę, okazuje się, że szklarnia i to taka z rozmachem. 🙂

PAWIE W PAŁACU

Schodzimy w dolną część parku, która jest odmienna od górnej. Teren zaczyna być płaski i jest tu bardziej „parkowo”: przystrzyżona trawa, uporządkowane ścieżki i znacznie więcej ludzi głównie piknikujących na trawniku. Wydaje mi się, że nie ma tu turystów. Są na pewno Cyganie i ich pranie na krzakach, dużo młodzieży obściskującej się po kątach, a także malowniczy afrykański piknik, gdzie wśród drzew rozwieszono mokre prześcieradła, pomiędzy którymi biegają dzieci. W dwóch niewielkich sadzawkach pływają kaczki, ale to nie jedyne ptactwo pomieszkujące tutaj. Naciera na mnie stado gęsi, a ponieważ nie wiem trochę jak się w stosunku do nich zachować, to chowam się za przyjaciółką, która ma ze mnie niezły ubaw. Najbardziej jednak zaskakują nas majestatyczne pawie, które przechadzają się w ogrodzie sąsiedniego budynku-olbrzyma. Pawie wzlatują na fasadę, lampy oświetlające wejście, mur oddzielający molocha od Tapada das Nacessidades. Wygląda jakby przejęły kontrolę nad tym terytorium. Co tu się mieści? Uwaga! Nie zgadniecie… Obecnie Palácio das Necessidades jest siedzibą Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale niegdyś to miejsce było królewską rezydencją. Robi się jeszcze bardziej interesująco, gdy dowiadujemy się, że pałac był także klasztorem, a nazwa „das Necessidades” pochodzi od cudownej kaplicy, która także się tu mieściła. Kaplica była pod wezwaniem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. To wiele tłumaczy, chociaż brzmi intrygująco, gdy wyjaśnimy także słowo „tapada”. „Tapada” może oznaczać: „park”, „ogrodzony teren”, „ogrodzony teren łowiecki”. Oczywiście dosłowne tłumaczenie nazw miejsc bywa zgubne, ale trochę kusi by powiedzieć: „Park Nieustającej Pomocy”. Chyba byłyśmy w naprawdę magicznym ogrodzie.

Czy po tym wpisie nie zachciało Ci się wyruszyć w podróż? :d

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to zapraszam po więcej na:

Lub do sklepu, jeżeli interesują Cię materiały do nauki portugalskiego:

Beijos e até já!

Ania