Sobotnim rankiem wyruszamy z Bragi do Parku Narodowego Peneda-Gerês. Ups, pierwsza niespodzianka to mandat za złe parkowanie (a coima – wym. a kojma – mandat). Cóż, wydawało nam się, że nie obowiązuje tutaj opłata parkingowa. Na szczęście to 8 euro, więc czujemy wdzięczność od służb porządkowych, że tylko tyle. Kwota, którą niby moglibyśmy dostać za tego typu wykroczenie, to od 30-150 euro. Trzeba przyznać, że Portugalczycy zadziałali błyskawicznie, gdyż parking obowiązuje od 9-tej, a bilecik wylądował na szybie już o 9:27.:)). Opłacamy mandat pod wskazanym linkiem i jedziemy.

Dzikie pejzaże w okolicach Soajo.

PARQUE NACIONAL DA PENEDA-GERÊS – CO ZOBACZYĆ

Wyjazd do jedynego parku narodowego w Portugalii traktuję absolutnie wyjątkowo. To zakątek w północno-wschodniej części kraju z dala od wszystkiego: dziki, słabo zaludniony, górzysty i intensywnie zielony. Raczej trzeba wybrać się tu autem, bo transport publiczny z miejscowościami taki jak Soajo czy Lindoso praktycznie nie istnieje. Bazę noclegową też średnio oceniam, gdyż odniosłam wrażenie, że region jest bardzo nastawiony na wynajmowanie całych domów. Zostajemy tu zatem tylko jeden dzień, a potem decydujemy się wrócić do Bragi. Z pewnością jednak w Parku Narodowym Peneda Gerês można spędzić 3-4 dni lub więcej. Park utworzono w 1971 roku. Obejmuje 702,9 km2 i sąsiaduje z hiszpańskim Parque Natural de Baixa Limia y Serra do Xurés. Przecinają go cztery pasma górskie: Serra da Peneda, Serra do Soajo, Serra Amarela, Serra do Gerês.

Mapa pobrana stąd.

Odwiedzając park warto się na coś konkretnie zdecydować, bo chociaż wydaje się, że odległości między miejscowościami nie są duże, to jednak jazda krętymi drogami trochę zajmuje. Podobnie ze szlakami. Warto oszacować na jaki szlak starczy nam czasu. W Parku Peneda-Gerês jest w czym wybierać. Na północy warto odwiedzić Castro Laboreiro znane z rasy psa o tej samej nazwie, szlaków i wiosek brandas (wym.brandasz) i inverneiras (wym. inwernejrasz). Te ostatnie to osady zamieszkiwane przez rodziny pasterskie tylko przez pewną część w roku. Gdy zbliża się zima mieszkańcy przenoszą się do wiosek inverneiras, na wiosnę zaś do brandas. W bardziej centralnej części znajduje się Sistelo okrzyknięte niedawno portugalskim Tybetem. Można tutaj udać się pieszo lub rowerem na jeden z najładniejszych szlaków w parku o zaledwie 2km długości (Passadiços do Sistelo), którym da się wędrować do 32 km (Ecovia do Vez). Niejeden skusi się na Soajo i Lindoso, malownicze wioski już w bardziej centralnej części parku, znane głównie z granitowych spichlerzy, espigueiros (wym. eszpigejrusz). My właśnie należymy do tej grupy podróżnych. 🙂 Kto ma ochotę na źródła termalne, ten udaje się do południowej części parku, bo z tego słynie Gerês dobrze skomunikowane z Bragą (można się wybrać bez problemu autobusem).

W Parku Peneda-Gerês trzeba uważać na zwierzęta.

DZIKIE KONIE GARRANO

Droga wije się w górę wzdłuż rzeki Limy. Krajobraz zielenieje, a granitowe skały zdają się zbiorowo wykluwać z ziemi. Robi też się chłodniej, mroczniej. Dobrze, że wzięliśmy kurtki. Czuję się wrzucona w inną rzeczywistość. Chaty z kamienia, niektóre opustoszałe, dopasowują się do koloru wzgórz. Świnie w ogrodzie ryją ziemię, owce rozpierzchły się po pastwiskach, a na drodze… a jakże! Nasza pierwsza krowa. 😉 W Parku Peneda-Gerês trzeba uważać na zwierzęta. Nie tylko na krowy, które nic sobie nie robią z dróg publicznych, ale także na konie! Park znany jest z dzikich koni garrano o ciemnobrązowej maści i niskich w kłębie. Niestety mi nie udało się ich zobaczyć, ale za to Adam miał więcej szczęścia. Gdy zboczyliśmy z głównej trasy i udaliśmy się na szlak, ja przez moment pozostałam w tyle. Wtedy to właśnie Adam zaczął mnie nawoływać: „Ania, konie, konie!”. Dogoniłam go, ale stado zwierząt już skręciło w las. Przez moment myślałam, że chce mnie nabrać. Był jednak tak podekscytowany i zaskoczony, że szybko przeszła mi ta myśl. Prawdziwy szczęściarz! Rasa garrano jest pod ochroną, gdyż grozi jej wyginięcie.

Słynne spichlerze na kukurydzę (espigueiros) w Soajo.

SOAJO

Docieramy do Soajo. To malutka miejscowość o malowniczym położeniu. Trudno się tutaj zgubić. Podobno jak trudno nie zauważyć wspominanych już espigueiros (wym. eszpigeijrusz), spichlerzy głównie na kukurydzę. Parkujemy na pobliskim parkingu, po którym pałętają się bezpańskie psy i idziemy się rozejrzeć. W Soajo wznosi się 24 espigueiros. Granitowe, trochę posępne i z krzyżami na dachu przypominają kaplice lub groby. Ciekawe, że niektórzy do dzisiaj coś w nich przechowują (Adam był pierwszy do zaglądania przez szpary w kamieniu:)). Spichlerze specjalnie mają podwyższenie, by nie dostały się do nich gryzonie. O czym mogą świadczyć krzyże? Na pewno o religijności mieszkańców i pewnie o zawierzeniu plonów Bogu. Spichlerze, które oglądamy, mają różny czas powstania, najstarszy datowany jest na 1782. Większość pochodzi z XIX wieku. Widok na okolicę jest przepiękny, chociaż niebo pochmurne. Słychać dzwonki krów i hiszpańskie rozmowy. Przyjechaliśmy w sobotę i pewnie Hiszpanie z pobliskiej Galicji traktują Soajo jako idealny jednodniowy wypad. Zaskakuje mnie, że ulicą spaceruje samotnie koń, ale nie wygląda na rasę garrano, bo jest łaciaty. Nikt specjalnie na niego nie zwraca uwagi. Zatrważa mnie bezruch w pejzażu. Obok espigueiros siedzi ubrana na czarno starsza kobiecina. Bez wątpienia to tutejsza. Zastanawiam się, co może o nas myśleć, o turystach. Przyjeżdżamy w fajnych autach, cykamy kilka zdjęć spichlerzom, krowom i owcom na wzgórzach i ruszamy dalej. Musimy chyba wyglądać groteskowo. 🙂

Wodospad w Poço Negro

POÇO NEGRO

Większość turystów odwiedza w Soajo spichlerze, ewentualnie plącze się trochę wśród wąskich uliczek w miasteczku, a potem mknie dalej. Warto tu jednak zostać chwilkę dłużej, bo zaledwie 10 minut pieszo od spichlerzy znajduje się wodospad! Myślę, że zagraniczni turyści o tym nie wiedzą, bo miejsce jest praktycznie nieoznakowane i o wodospadzie nigdzie nie przeczytałam. Czasami jednak słucham portugalskich podróżniczych podkastów i to właśnie w jednym z nich usłyszałam, że w Soajo w upalny dzień można się schłodzić w strumieniach wodospadu. Ruszyliśmy więc przez wioskę do Poço Negro, bo taka jest nazwa miejsca. Na kamienistej ścieżce trzeba uważać na zwierzęce odchody. W zagrodach ujadają spuszone psy, konie spokojnie pasą się przed domami, porosłe mchem płoty rozpadają się podobnie jak zaniedbane espigueiros w obejściach… Mimo, że wokół roztacza się piękny widok, jest mi trochę nieswojo. Oprócz zwierząt wokół żywej duszy. Wchodzimy na drogę asfaltową i mijają nas portugalscy wędrowcy. Domyślają się czego szukamy, więc nakierowują nas: „À direita!” – „W prawo!”. Rzeczywiście zejście do wodospadu jest tuż obok. Oznakowanie beznadziejne. To jedynie mała strzałka z nazwą miejsca i z auta by było łatwo ją przeoczyć. Nie ma też gdzie zaparkować, więc dobrze, że się przeszliśmy. Schodzimy i już słyszymy szum potoku. Przeźroczysta woda zaprasza do kąpieli. Żałuję, że jest tak chłodno, ale na to nie mamy wpływu. Skaczemy po kamieniach wzdłuż strumienia. Mimo wszystko znajduję w tym widoku jakiś polski mianownik…Może to przez te skałki? A może chodzi o to, że wodospad jest niewielkich rozmiarów? Odpoczywamy wsłuchując się w szmer wody i wracamy do miasteczka spragnieni kawy.

LINDOSO

Po filiżance kawy i zacnej ilości pastéis de nata udajemy się do Lindoso. Notabene, jeszcze nigdy tak długo w Portugalii nie szukałam otwartej kawiarni jak w Soajo i dawno nie zapłaciłam tak mało za dwie kawy, ciastka i pączka (coś koło 5 euro) co tutaj. Szok! To są na pewno uroki prowincji. Tymczasem psuje się pogoda i robi się bardzo mgliście. Docieramy więc do oddalonego o 15 km Lindoso w oparach mgły. Ruiny zamku na szczycie wzgórza obsiadły białe chmury podobnie jak 50 espigueiros zgromadzonych wokół. 🙂 No to pięknie! Mimo wszystko, przechadzamy się po ruinach. Zamek pochodzi z XIII wieku i od zawsze pełnił funkcje obronne. W końcu północ Portugalii to kolebka portugalskiej państwowości, a Lindoso leży przy granicy z Hiszpanią. Trzeba było się tutaj dobrze zabezpieczać przed wrogiem. Muzeum, które znajduje się w środku, ze względu na covid jest zamknięte. Trochę spacerujemy podziwiając granitowe chaty i kościółek. Zastanawiamy się gdzie by tu zjeść, bo restauracja na placu zamknięta. Oprócz nas jest tutaj jeszcze kobieta w aucie sprzedająca lokalne produkty przede wszystkim oliwę, chociaż widzę też pokaźny stosik tradycyjnej portugalskiej kiełbasy nazywanej alheira (wym. aliejra). Kobieta sugeruje nam, żebyśmy zjedli w Restaurante São Martinho.Stosujemy się do jej rad i zastajemy restaurację pełną ludzi.Czekamy w kolejce. Portugalski miesza się z hiszpańskim. Widać, że przy granicy żyje się bardzo po sąsiedzku. W karcie mnóstwo mięsa, nawet bym powiedziała, że więcej niż zazwyczaj. Jesteśmy w konsternacji, bo mgła jest gęsta, a nam się marzyło jeszcze pójść na szlak. Lindoso to dobre miejsce na piesze wędrówki. Trasy są na ogół czasochłonne, przewidziane na całodzienny wypad. Zachęca mnie niedaleki szlak „Moinhos de Parada„. Powinien zająć 4,5h i wiedzie trasą opuszczonych młynów… Co tu zrobić? W końcu przeważa rozsądek. Pogoda nie sprzyja. Wjedziemy więc gdzieś na chybił trafił i pochodzimy chwilę tak, by chociaż wejść na szlak, a potem wracamy. Ale też nie jedziemy za daleko, bo z kolei kończy nam się paliwo. 😀

Przykłady szlaków, które zaczynają się w Lindoso. Wędrujemy. Po drodze napotykamy na furtki, które należy po sobie zamknąć. Przypuszczam, że to szlak także dla bydła. 🙂

Także spełniamy nasze marzenie o zapuszczeniu się w las. Wokół mnóstwo drzew eukaliptusowych, które Adam dotyka i wącha. Widzi takie pierwszy raz w życiu. Oczywiście pełno też zwierzęcych odchodów na ścieżce. To właśnie ten moment, gdy Adam ma szczęście zobaczyć konie garrano. Dziwią mnie furtki na szlaku. Jest tabliczka z prośbą, by je zamykać. Ciekawe, może przegania się tamtędy bydło? Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze wrócimy pochodzić po wzgórzach. Już wiem, że raczej trzeba na to poświęcić większość dnia. I uwaga! Przeczytałam później, że w Serra Amarela, gdzie przecież znajduje się Lindoso, często nagle pojawia się mgła i lepiej wtedy przełożyć wędrówkę! Także chyba ostatecznie to była dobra decyzja, by zostawić piesze wyprawy na kiedy indziej. Och, Parque Peneda-Gerês już za Tobą tęsknimy!

A Wy? Byliście kiedyś w Parque Nacional da Peneda-Gerês? Jakie wrażenia i wskazówki?:-)

A jeżeli podobał się Wam ten wpis, to zapraszam po więcej na:

Lub do sklepu, jeżeli interesują Was materiały do nauki portugalskiego:

Buziaki i do następnego wpisu!