Przed Wami kolejny dzień w Rio. Tym razem udamy się na szczyt Corcovado, na którym wznosi się symbol Rio – pomnik Chrystusa Zbawiciela (lub Odkupiciela jak też się czasem tłumaczy). Dowiecie się znowu co nieco o brazylijskiej mentalności, będziecie chłonąć egzotykę dżungli, zobaczycie zachód słońca na Corcovado, a wieczorem schłodzicie się wodą z kokosa na Copacabanie. Zapiski pochodzą z moich notatek z podróży do Brazylii w 2014. O moim pierwszym dniu w Rio pisałam tutaj.

05/09/2014

Późno wstajemy i jeszcze czekamy na moçę (moça, wym. mosa, to po portugalsku dziewczyna), która ma zaopiekować się psem. Dziewczyna nie przychodzi. Podziwiam tę brazylijską otwartość na będzie, co ma być. Nie przyszła, to nie przyszła (ja już bym się denerwowała, że straciliśmy przez nią poranek), a mój znajomy zamiast się dziwić jej niesłownością po śniadaniu, czyli kawie i papai, po raz kolejny proponuje jazdę rowerem przy linii brzegowej: Botafogo, Lapa i Flamengo. Tak też robimy. Po raz pierwszy widzę brazylijską czaplę. Jest to jedno ze zwierząt występujących na brazylijskich banknotach. Lubię to pełne zanurzenie w przyrodzie nawet na pieniądzach. Czapla występuje na nominale o wartości 5 reali. Na pozostałych mamy cały zwierzyniec: żółwia, małpę, papugę, leoparda i rybę.

Jesteśmy umówieni ze znajomymi w galerii handlowej, więc rezygnujemy z rowerowych przejażdżek i wskakujemy do autobusu. Dobrze, że mój kolega nie uprzedził mnie jak wygląda jazda autobusem w Rio, bo bym nigdy do niego nie wsiadła, a tak mam kolejne niezapomniane wrażenia z cudownego miasta. Kierowca jest szaleńcem: jedziemy tak szybko, że muszę trzymać się krzesełka, by z niego nie wypaść. Ponadto mam wrażenie, że obowiązują go oddzielne zasady ruchu drogowego. Rozbawił mnie też sznureczek wewnątrz autobusu. Chcesz wysiąść, to ciągniesz za sznurek. Kierowca się wtedy raptownie zatrzymuje podczas, gdy pasażerowie wylatują z siedzeń.:) Znajomy tłumaczy mi, że czasem jest tak, że w środku jest osoba, która nazywa się cobrador  i ona zbiera pieniądze za bilet. My jedziemy na gapę.

Niby nic, centrum handlowe. A jednak i tutaj pewne zaskoczenie. Po pierwsze jem na przegryzkę batata inglesa (wym. batata ingleza) wypełnionego bacalhau (wym. bakaljału), czyli w dosłownym tłumaczeniu angielskiego ziemniaka z dorszem i trochę mnie to bawi, bo w Anglii nigdy nie widziałam nic takiego. Czemu więc angielski ziemniak? Po drugie w księgarni na środku na centralnych półkach książka o Janie Karskim, kurierze Polskiego Państwa Podziemnego. Przypomina mi się, że rok 2014 jest rokiem Karskiego. Nie kupuję książki, czego potem żałuję. Wzrusza mnie ten kolejny polski akcent w Rio (pierwszy to pomnik Chopina na Praia Vermelha o czym przeczytacie tutaj). Po chwili kolejne zaskoczenie. W windzie jest pan, którego praca polega na wciskaniu guziczków! Siedzi sobie elegancko ubrany na obrotowym krzesełku i pyta na które piętro nas zawieźć. Jego zawód to pracownik windy.

Widzimy się z naszymi znajomymi. Oni też nie są z Rio. Przylecieli wczoraj ze stanu Santa Catarina, czyli z prawdziwego południa Brazylii i są nastawieni na zwiedzanie. Dziewczyna ma wyraźnie inny dla mnie akcent, taki jakby była Amerykanką mówiącą po brazylijskim portugalsku, ale już mnie to nie dziwi, bo wiem, że taki akcent mają mieszkańcy tamtych okolic. To bagatela ponad 1000 km do Rio!

 

Szokują mnie brazylijskie imiona pod względem swojej fantazji. Gdy para przedstawia się po raz pierwszy, w ogóle nie mogę zapamiętać jak mają na imię. Oni też chcą wjechać na Corcovado i zobaczyć symbol Rio, czyli znaną wszystkim figurę Chrystusa Zbawiciela – Cristo Redentor. Okazuje się, że biorąc pod uwagę wszystkie nasze plany, najlepiej dostać się tam dzisiaj. Mamy niewiele czasu przed zamknięciem. Jak stoimy na ulicy i o tym rozmawiamy, tak od razu przystępujemy do działania i łapiemy taksówkę. Poruszamy się jednak za wolno. Rio pod tym względem jest fatalne, są wszędzie gigantyczne korki zwłaszcza w godzinach szczytu. Brazylijczycy w ogóle najbardziej przemieszczają się autami i autobusami, a na dalszych dystansach samolotem. Kolej właściwie nie istnieje.

Gdy już wreszcie udaje nam się dostać pod szczyt Corvocado jest dosyć późno i się ściemnia. Znowu stajemy przed dylematem taksówka czy kolejka przez park Tijuca na szczyt. Decydujemy się na kolejkę i uważam, że to był świetny wybór, bo dla mnie okazało się to może nawet ciekawsze niż sam Chrystus na  Corcovado. Ponieważ zaraz będzie ciemno, mało turystów jedzie z nami do góry. Kolejka służy także mieszkańcom jako środek lokomocji do ich domów rozmieszczonych na wzgórzu. Las Tijuca jest buszem. Jak to jest tu mieszkać? Te 20 min jazdy kolejką jest dla mnie fascynującą przygodą. Dziki las jest taki namacalny i czuję, że tętni życiem. Odgłosy ptaków i owadów, może jakiegoś zwierza, mieszają się w oddali. Roślinność niemalże chce się wedrzeć do wagonika. Czy na pewno jesteśmy w mieście? Przypomina o tym od czasu do czasu jakichś zapierający dech w piersiach widok. Mimo to koncentruję się bardziej na dżungli i jej trochę złowieszczej formie o zmroku. I jeszcze ci Brazylijczycy, którzy wysiadają na stacjach i znikają jak duchy w lesie zmierzając zaraz po ciemku do swoich domostw. Na tyle mnie to zajęło, że gdy wjeżdżamy ruchomymi schodami na taras otaczający figurę Chrystusa Zbawiciela, to tęsknię za pozostawioną dżunglą. Pomnik Chrystusa stworzył człowiek. Busz zaś jest nieosiągalny dla człowieka. Może go jedynie zniszczyć lub pielęgnować, zamieszkać w nim lub go opuścić. Zaraz jednak zapominam o tym, bo u naszych stóp widzimy Rio o zachodzie słońca. Kolejny niepowtarzalny zachód słońca w Rio de Janeiro. Potem ciemność i miliony świateł rozświetlających miasto. Mimo to zastanawiam się czemu Pão de Açúcar (przeczytacie o tym tutaj) nie jest wizytówką Rio. Miałam zbyt wysokie oczekiwania co do Corcovado. Jesteśmy jednak wielkimi szczęściarzami. Oprócz nas na tarasie jest tylko jedna para australijsko-japońska. Mamy właściwie swój czas sam na sam z Chrystusem. Z tego co później się dowiaduję taras na ogół jest przepełniony a wjechanie kolejką na górę poprzedza wielogodzinne czekanie w kolejce. Warto tu było przybyć na ostatnią chwilę. Para australijsko-japońska opowiada nam swoją historię: poznali się w Paryżu, teraz podróż dookoła świata. Klasyka gatunku.:-) Są bardzo mili i pożyczają nam do fotografii flagę Brazylii. Czas jednak pożegnać Corcovado, bo odjedzie nam ostatni wagonik. A więc stało się: widziałam jeden z współczesnych siedmiu cudów świata!

Oto filmik pokazujący przejażdżkę kolejką:

Wieczór spędzamy na Copacabanie.Pijemy wodę kokosową prosto z kokosów. Jest orzeźwiający wiatr od morza. Życie nocne tętni. Koleżanka zdejmuje nagle biżuterię. W pełni rozumiem jej zachowanie. Kręci się koło nas jakiś dziwny facet. W Brazylii trzeba uważnie obserwować otoczenie. Nie rzucam się swoim wyglądem w oczy i robię to z premedytacją. Niemalże żadnej biżuterii (jeśli jakaś, to plastykowa), prosty czarny t-shirt, zwykłe lniane spodnie, włosy w kucyk. Wczoraj widziałam parę turystów, którzy wręcz prosili się o napad: rolexy, aparaty fotograficzne z takimi obiektywami, że trudno ich nie zauważyć, modne ubrania. Na szczęście nic się nie dzieje. Spokojnie ruszamy deptakiem dalej. Co się wydarzy następnego dnia w Rio?

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to zapraszam po więcej na:

Lub do sklepu, jeżeli interesują Cię materiały do nauki portugalskiego:

Beijos e até já!

Ania

P.S. Mapa pochodzi z:

http://usosdiario.blogspot.com/2013/03/mapa-das-regioes-do-brasil.html