Ci, którzy wnikliwie śledzą bloga, pewnie zauważyli, że wśród moich dni spędzonych w Rio de Janeiro zabrakło dnia 4.09. No właśnie myślałam, że notatki się zgubiły i ten jeden dzień pozostanie wyłącznie na zdjęciach i w mojej pamięci. Tymczasem miła niespodzianka! Kartki z pamiętnika podróżnika się znalazły i oto będziecie ze mną zajadać się farofą na targu  São Cristóvão, dotykać owoców kakao na drzewie w Jardim Botânico, tańczyć sambę w imprezowej dzielnicy Rio – Lapie, jechać przez Rio bez zatrzymywania się na czerwonych światłach i znowu dowiecie się kilku szczegółów o moich brazylijskich obserwacjach.

04/09/2014

Jedziemy na lotnisko zmienić datę mojego biletu do Belo Horizonte. Zaproszono mnie na wesele w Minas Gerais i chciałabym w nim uczestniczyć. Okazuje się to nader proste. Podchodzimy do okienka i po prostu znajduje się dla mnie miejsce we wcześniejszym locie. Brazylijczycy raczej nie robią i nie widzą w wielu rzeczach problemu. Wydaje mi się, że w Polsce niektóre z nich mogłyby być problematyczne lub byłyby odpłatne. Łączymy wizytę na lotnisku z oczekiwaniem na znajomych mojego kolegi. Przylatują ze stanu Santa Catarina w Brazylii i będzie to ich pierwszy raz w Rio. Zapoznanie właściwie przebiega w aucie, gdyż, żeby dojechać do Feira de São Cristóvão lub tzw. Feira do Nordeste, czyli targu św. Krzysztofa lub tzw. targu Regionu Północno-Wschodniego Brazylii, gdzie zamierzamy zjeść, schodzi nam mnóstwo czasu. Z rozmowy wynika, że niewiele starsza ode mnie S. jest kobietą biznesu. Prowadzi dwa sklepy z czekoladą i jeden z perfumami. Już wcześniej w Rio zauważyłam duże dysproporcje, jeśli chodzi o status społeczny i zamożność Brazylijczyków. Jedyni są aż obrzydliwie majętni, inni aż odrażająco biedni. Brakuje zdecydowanie klasy średniej. Wiem, że wszędzie to jest, ale nie wszędzie się to tak odczuwa. T. nie wiem co robi, ale dziwią mnie jego blond włosy i jasnoniebieskie oczy. Zaraz mi śpieszą wyjaśniać jego nieoczekiwaną urodę. Brazylijczycy mają wielu przodków i liczne emigracje w swojej historii, więc bardzo różnią się wyglądem. Ci z południa (m.in. ze względu na emigrantów z Europy Wschodniej w tym z Polski pod koniec XIX i na początku XX wieku) stosunkowo często są niebieskookimi blondynami!

São Cristóvão, czyli Feira do Nordeste

Wreszcie dojeżdżamy. Dla moich Brazylijczyków kuchnia z Regionu Północno-Wschodniego jest taką samą atrakcją jak dla mnie. Brazylia jest ogromna i regiony bardzo różnią się między sobą. Geograficznie do tej części Brazylii należy dziewięć stanów: Alagoas, Sergipe, Bahia, Maranhão, Piauí, Ceará, Rio Grande do Norte, Paraíba oraz Pernambuco.  Przechodzimy przez bramki i trochę mnie to sprowadza na ziemię. Szukają czy mamy armas (wym. armasz) – broń. Tragedią w tak zatłoczonych miejscach byłaby strzelanina. Miejsce jest bardzo rozległe, zadaszone i … dzisiaj niestety puste! W większości stoiska są pozamykane, więc nie kupimy charakterystycznych dla regionu produktów. Na szczęście znajdujemy bez problemu restaurację. Kolorowe wstążki, lale- kukły, wypchane bydło, obrazki z czarnego atramentu rysowane grubą linią (bardzo rozpoznawalne i typowe dla Nordeste), hamaki, lampiony, serpentyny.  Żywioł barw. To, co jemy nie jest jakoś specjalnie mnie urzekające. Tradycyjnie dość elementem potrawy jest farofa, mąka z manioku. Dziwią mnie w Brazylii gigantyczne porcje jedzenia. Moje danie jest tak wielkie, że najadło by się jeszcze dwóch ludzi. Za to inspirujące od tego momentu stają się owoce i soki z nich zrobione. Dociera do mnie owocowa mnogość i fakt, że o części z nich nigdy nie słyszałam i nawet nie wiem jak wyglądają. Spróbowaliśmy soku z gravioli, cupuaçu i z owoców śliwca (siriguela).

Jardim Botânico, czyli Ogród Botaniczny

Wahamy się. T. chce bardzo pojechać na Copacabanę, ale w końcu lądujemy w ogrodzie botanicznym. Jest zimno i nawet zaczyna lać! Wybieramy złą ścieżkę i przegapiamy najładniejszą część parku. Dowiaduję się, że jest to jeden z najważniejszych i najliczniejszych w gatunki ogrodów botanicznych świata. Założony w 1808 przez króla Jana VI jest też doskonałym miejscem do obserwacji ptaków. Tymczasem między nami wywiązała się polityczna dyskusja. Zbliżają się wybory w Brazylii, a tutaj są one obowiązkowe. Jak mają głosować ci, którzy są analfabetami, bo takie osoby w Brazylii wciąż istnieją? Śmiejemy się, bo okazuje się, że moi Brazylijczycy zachwyceni są roślinami, które… rosną u mojej babci w ogródku! S. robi mi dużo zdjęć, niemalże z każdym krzaczkiem. Najbardziej podobają mi się dwa drzewa: jaqueira (wym. żakejra – chlebowiec) i cacaueiro (wym. kakaueiru – kakaowiec), bo nigdy nie widziałam owoców kakao ani chlebowca (owoce chlebowca nazywają się jaca – wym. żaka). Nie wiem czy kiedyś wyjdę z zachwytu dla bujności brazylijskiej przyrody. Zazwyczaj rośliny mnie nie fascynują, uważam je wręcz za nudne, a tutaj po prostu zapierają mi dech w piersiach! Zdjęcie przedstawia kakaowca i mnie. 😉


 

Uciekamy z ogrodu botanicznego, bo jest nam zimno. S. i T. są zmęczeni podróżą. W końcu mają za sobą dwa loty. Znalezienie ich hotelu, gdzie zrobili rezerwację okazuje się trudne. Przyjeżdżamy najpierw do niewłaściwego. Jest to sieciówka, a oni nie pamiętają ulicy. Gdy docieramy do odpowiedniego zaraz w pobliżu kościoła mormonów, jesteśmy już bardzo zmęczeni i głodni. Już nikt tak naprawdę nie ma ochoty wychodzić wieczorem. Stwierdzamy więc, że dzisiaj już odpoczywamy. Scenariusz tej nocy staje się jednak inny. Ja z moim kolegą wracamy autem na Laranjeiras (dzielnica Rio) i tutaj okazuje się, że nie mamy kluczy do mieszkania. A już myślałam, że się ubiorę w coś ciepłego i rozgrzeję herbatą! Osoba, która jest właścicielem mieszkania, nie daje znaku życia. Nie wiemy, że klucz najzwyczajniej w świecie znajduje się pod wycieraczką, a mój znajomy nie zajrzał  pod nią tylko pomacał butem (wpadliśmy na to, że klucz może gdzieś został ukryty). Nie mieliśmy gdzie być, więc zdecydowaliśmy się na nocne wyjście. Tym sposobem trafiamy na Lapę.

Lapa, czyli imprezowa dzielnica Rio

Widzę dużo prostytutek, ale takich niezłych, nie żadne mutanty. Są bardzo prowokacyjnie ubrane: z odsłoniętymi biustami, prześwitującą spódniczką. Lapa jest koktajlem różnych ludzi i różności w ogóle. Kluby-domy, bary i restauracje wypełnia muzyka i tłum.Wszystko w przyjemnej oprawie kamieniczek. Słyszę rytmy samby. Jest kolorowo, głośno, niekiedy dziwnie, sprośnie czasem.Nic dziwnego, przecież Lapa jest imprezowym głosem Rio. Charakterystyczną cechą dzielnicy jest przebiegający przez nią akwedukt znany jako Arcos da Lapa.


  Siadamy w knajpce, gdzie zespół gra sambowe kawałki. Zaczynamy od drinków – caipirinha z kiwi. Jest mnóstwo ludzi, ale ku mojemu zaskoczeniu, niewiele osób jest na parkiecie i tańczy sambę. Jeśli kobieta nie ma pary, tańczy z kobietą. Po posiłku (ja zjadłam escondidinho de camarão) dołączamy się do bawiących. S. próbuje nauczyć mnie kroków samby. Coś tam przytupuję. Mimo wszystko jestem zdziwiona, bo Brazylijczycy stereotypowo kojarzą mi się z huczną imprezą i karnawałowym szaleństwem. Przynajmniej w tym klubie jest tak średnio, niemrawo się tutaj ruszają. Mimo to świetnie się bawimy. Zmęczenie jednak znowu daje znać o sobie i chcemy już wracać. Jesteśmy trochę wystraszeni. W Rio nocą bywa różnie. Mój znajomy nie zatrzymuje się na czerwonych światłach podczas jazdy, bo nie chce żebyśmy byli napadnięci. Wcześniej dał pieniądze facetowi, który powiedział, że będzie „pilnował” naszego samochodu. Cóż, nie wiemy czy pilnował czy nie, ale jak to mój kolega stwierdził: lepiej dać, żeby mieć spokój. Z ciekawostek to taka osoba niby pilnująca auta to flanelinha (wym. flanelinja). Tutaj jest dużo dziwnych elementów i ludzi sprzedających dziwne rzeczy oraz oferujących kuriozalne usługi. Z takich dzisiejszych nocnych dziwolągów: czarnoskóry mężczyzna ciągnący nocą przez pustą ulicę krzesło obrotowe… Witamy w Brazylii!

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to zapraszam po więcej na:

Lub do sklepu, jeżeli interesują Cię materiały do nauki portugalskiego:

Beijos e até já!

Ania