Pomyślcie o czymś, co widzieliście i absolutnie Was zachwyciło. Co to było? Czy pamiętacie to uczucie? Patrzycie, patrzycie i nie znajdujecie słów. Jesteście tak szczęśliwi, że macie wrażenie, że radość rozsadzi Wam klatkę piersiową. Dociera do Was cud istnienia i unikatowość chwili. Takie emocje towarzyszyły mi w Rio de Janeiro ze szczytu Pão de Açúcar. Zachodziło słońce, Rio pogrążało się w ciemnościach, w zatoce Guanabara kołysały się przycumowane łódki z góry wyglądające jak pudełka zapałek… A było to dokładnie tak:

3/09/2014

Mój pierwszy dzień w Rio. Wyglądam z ciekawością przez okno pokoiku, w którym śpię. Obudziłam się już o 5-tej rano. Nic dziwnego, w Europie jest teraz 10-ta. Naprzeciwko blok mieszkalny, bezlistne drzewa, bo wiadomo we wrześniu wciąż jeszcze trwa zima, a na jednej z gałęzi… małpa! Później dowiaduję się, że zwierzaki nazywają się miku i przychodzą do miasta z buszu w poszukiwaniu pożywienia. Ten widok zupełnie mnie rozbroił, dociera do mnie nagle, że jestem po drugiej stronie oceanu i to, co zobaczyłam było normalne. Rozglądam się wokół: wentylator sufitowy zdaje mi się archaiczny. Poza tym wszystko w normach europejskich.

Dzisiaj Rio zwiedzamy na rowerze z moim brazylijskim znajomym. Ścieżki rowerowe w Rio de Janeiro to nowość. Brazylijczycy zdecydowanie poruszają się autami lub autobusami, a na dalszych dystansach – samolotami. Nie ma właściwie linii kolejowych. Rower to również egzotyka. Zaczynam rozumieć, że Brazylia jest dla mnie światem paradoksów. Rozmawiamy o realach brazylijskich. Okazuje się, że teoretycznie istnieje 1 centavo (brazylijski odpowiednik 1 grosza), ale bankowi brazylijskiemu nie opłaca się go wybijać, bo to kosztuje 5 centavos, więc moneta istnieje tylko w teorii…Tymczasem jedziemy tuż przy linii brzegowej przez dzielnice Flamengo i Botafogo, które wychodzą na piaszczyste plaże. Z jednej strony plaża, z drugiej strony bardzo ruchliwa droga szybkiego ruchu. Tak to jest w Rio: natura wdziera się w miasto, żyje z nim w pozornej symbiozie walcząc o każdy skrawek. Plaże, które mijamy, są raczej opustoszałe. Może dlatego, że bardzo wieje (potem się dowiemy, że wiatr wiał tego dnia z prędkością 102 km/h), może dlatego, że to wciąż brazylijska zima i ponad 20 stopni powiewa chłodem…A może  dlatego, że wszyscy są w pracy? To akurat odpada, przecież Brazylijczycy słyną z tego, że odbywają spotkania biznesowe na plaży.

Ja i rower, a w tle Praia Vermelha i Pão de Açúcar.
Rio de Janeiro, wrzesień 2014.

Docieramy na czerwoną plażę, czyli Praia Vermelha. Nazwa podobno pochodzi od fenomenu przyrody: podczas zachodu słońca zdaje się, że piasek czerwienieje. Oczarowuje mnie to miejsce. Jest jak na Rio zacisznie i widok zniewala: zielenią się wzgórza, woda wdziera się w ląd, majestatyczny Pão de Açúcar góruje nad zatoką dworując sobie z innych wzgórz. W otoczeniu jest pewien bezruch, czas się zatrzymał. Tylko dziewczyna sprzedająca kukurydzę chowa się przed wiatrem za swoim straganem. Tutaj myślę, że zdarza się najpiękniejszy akcent dnia, ale jeszcze przecież nie wiem, co czeka na mnie później. Widzę pomnik przedstawiający zamyśloną postać  skierowaną w stronę bezmiaru wody. Ma aurę trochę nostalgiczną, bo oprócz tego, że się garbi i jest zwrócona ku morzu, tańczą wokół niej zeschnięte liście kontrastujące z palmami tuż obok. To Fryderyk Chopin! Ta plaża i muzyka kompozytora idealnie się w siebie wpasowały, tak tu romantycznie… Na tyłach pomnika widnieje data 1944, a z boku dumny podpis brazylijskiej Polonii: „A Cidade do Rio de Janeiro Os Poloneses do Brasil”, czyli „Miastu Rio de Janiero Polacy w Brazylii”. Czuję się jak u siebie w domu.

Nostalgiczny Chopin na Praia Vermelha
i dziewczyna chowająca się przed wiatrem. 
Rio de Janeiro, wrzesień 2014.

Wcinamy kukurydzę zakupioną u „dziewczyny chowającej się przed wiatrem” i powstaje pomysł, by wjechać kolejką linową na  wzgórze Pão de Açúcar. Na początku jestem niechętna. Spędzę w Rio zaledwie kilka dni. Ważniejsze jest dla mnie wjechanie na wzniesienie Corcovado, na którym znajduje się sławny Cristo Redentor, czyli statua Chrystusa Zbawiciela. Co prawda nie mam planów dotyczących tego, co zobaczę w Rio, ale za to mam ograniczony budżet, a w Brazylii jest drogo i bilet okazuje się nie najtańszy. Ale bez przesady, jedziemy! Kiedy jak nie teraz? Trzeba się pośpieszyć, bo za niedługo będzie ciemno.


Praia Vermelha w drodze na Morro da Urca. 
Rio de Janeiro, wrzesień 2014.

Wejście do wagonika jest od strony Praia Vermelha. Po drodze na szczyt Pão de Açúcar (396 m.n.p.m.) jest przystanek na Morro da Urca (220 m. n.p.m.).  Wiatr kolebie wagonikiem, oglądamy Praia Vermelha z góry. Po chwili jesteśmy na pierwszym szczycie. My przyjechaliśmy na Morro da Urca kolejką, ale można się tutaj wspiąć ścieżką, która również ma swój początek na czerwonej plaży. Zadziwia mnie bujna roślinność. Czuję egzotykę miejsca: na stoliku restauracyjnym siada ptak o żarząco czerwonych piórach. Jest i olbrzymi taras, z którego można podziwiać niezapomniane widoki. Rozpoznaję z daleka plaże, na których dzisiaj byliśmy. Morro da Urca to nie tylko przystanek w drodze na Pão de Açúcar. To także heliport, z którego można odbywać podniebne wypady nad miastem. Nie zabawimy długo na Morro da Urca. Zaraz będzie zupełnie ciemno, a my chcemy wjechać jeszcze na Pão de Açúcar.

Heliport. Morro de Urca, Rio de Janeiro, wrzesień 2014.

Pão de Açúcar oznacza w wolnym tłumaczeniu: „Chleb z Cukru”, ewentualnie „Cukrowy Chleb”. Skąd się wzięła taka nazwa? Oczywiście teorii jest wiele. Przywołajmy chociaż jedną. Podobno portugalscy kolonizatorzy wykorzystujący brazylijską trzcinę cukrową znaleźli podobieństwo między kształtem stożkowego naczynia o nazwie pão de açúcar  służącego do przechowywania cukru i wzgórzem w zatoce Guanabara. Stąd taki cukrowy rarytas w nazewnictwie.:)

A my już jesteśmy na szczycie. Ale wieje! Włosy stają mi dęba…od wiatru! Serce kołacze ze szczęścia. To, co widzę przerasta moje wyobrażenia o pięknie. Nad Rio zachodzi słońce. Chrystus Zbawiciel na Corcovado obejmuje niebo. Wieżowce bielą się na tle czarno-zielonego buszu, zatoka Guanabara różowieje od ślizgających się ostatnich promieni słońca i za chwilę, gdy promienie zgasną, zamieni się w płynne srebro. Znieruchomiałe łódki w zatoce zdają się uśpione. Szczyty najbardziej oddalonych wzgórz stapiają się z niebem: chmury stają się wierzchołkami i odwrotnie. Najsławniejsza plaża świata, Copacabana, już okryła się mrokiem, zapalają się pierwsze światła. Zaraz zobaczymy oblicze miasta nocą. Co kryje się w tej ciemności? Czy to, co widzę dzieje się naprawdę i…czy jeszcze kiedyś tu wrócę?

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to zapraszam po więcej na:

Lub do sklepu, jeżeli interesują Cię materiały do nauki portugalskiego:

Beijos e até já!

Ania

  1. Widoki z Morro da Urca. Filmik bez słów.:)