Trzydziestki się bałam jak ognia. Już pół roku wcześniej myślałam o niej w kategoriach przejścia na nowy etap i jakimś zaklętym czasie, w którym wszystko nagle się wyjaśnia. Bawi mnie też to, że na początku miałam w stosunku do tych urodzin duże wymagania. Wymarzyłam sobie Wenecję, na którą nie znaleźliśmy czasu i siły i którą do tego zalało. 😉 Praktycznie każde urodziny od 20stego roku życia spędzałam w podróży! A teraz co? Nagle zaskoczyła mnie prostota moich własnych oczekiwań, które odkryłam poprzez kontrast z wyobrażeniami innych na temat świętowania tego dnia. W gruncie rzeczy chcę po prostu ten dzień spędzić naprawdę po swojemu. Ale co to znaczy? Co to znaczy spędzić dzień po swojemu i nie w podróży?

“To zrobimy huczną rodzinną imprezę!” – rzekła mama. A ja prawie spadłam pod stół. Owszem, zrobiliśmy następnego dnia większą imprezę rodzinną, ale ja już wtedy wiedziałam, że sobota, dzień moich urodzin, to będzie inny scenariusz. Co prawda podczas rodzinnej imprezki następnego dnia byłam przeszczęśliwa i tańcowałam z babcią wokół stołu oraz darłam się jak opętana przy karaoke, ale znam siebie. Nie wypoczywam dobrze w tłumie. Kiedyś sprawiało mi to trudność, określenie tego, że tłum na dłuższą metę mnie męczy, bo zdałoby się, że nie lubię ludzi. Lubię! I nawet bardzo lubię, a bez najbliższych mi osób to w ogóle nie wyobrażam sobie życia! Jednak z tłumu nie czerpię energii, raczej tę energię oddaję. Najbardziej lubię rozmowy twarzą w twarz, kawowe spotkania we dwoje, bycie wśród osób, przy których mogę w 100% być sobą bez zbędnych uprzejmości i starania się o ich komfort. I to jest taka pierwsza zmiana myślowa. Akceptacja siebie i okoliczności. Za tym idzie większy dystans do świata i olewanie co myślą o mnie inni. Każdy jest inny. Niby obiegowa fraza, ale czasem trudniej pomyśleć o sobie w ten sposób, gdy świat raczej proponuje ekstrawertyczną wizję życia. Swoją drogą poniżej bardzo ciekawy wykład o introwertykach/ekstrawertykach.

Było więc naprawdę po mojemu.

W dzień moich urodzin wstałam przed 8:00 z nieprawdopodobnie dobrym nastawieniem. Chciałabym codziennie być taka optymistyczna i mieć tyle wdzięczności do świata! Rozpierała mnie cudowna energia. W końcu przeżyłam już 30 lat! Wydarzyło się mnóstwo, jest tyle jeszcze do zrobienia, ale tyle już się zrobiło i się spełniło, że jak tu się nie cieszyć? Życie jest wielką tajemnicą i darem i choć sama o tym zapominam, każdy dzień to była cegiełka, by mnie dotaszczyć do tutaj i do teraz! I to kolejna myśl, może nie zmiana, ale to, co ma mi towarzyszyć w dalszej życiowej podróży. Kontynuowanie bycia wdzięcznym. I wbrew pozorom najtrudniej mi czasem na tym domowym poletku, od którego zawsze trzeba zacząć. Czemu? Na domowym terytorium jest najwięcej kompromisów, niespodzianek, niedociągnięć, rozczarowań, oczekiwań i… radości! 🙂

Spełnianie marzeń. Kiedy jak nie teraz? Każdy etap ma swój czar. A ten czar teraz, to czas budowania, tworzenia. Jest tak dużo do zrobienia, że głowa mała! A ponieważ od marzeń do ich realizacji dzieli nas działanie (nie ja to powiedziałam, tylko pewien polski aktor, którego imienia i nazwiska nie pamiętam, ktoś pomoże?), to właśnie w dzień urodzin wybrałam się na turniej jednego wiersza organizowany przez Stowarzyszenie Łyżka Mleka w ramach VIII Ogólnopolskiego Festiwalu Poetyckiego im. Wandy Karczewskiej, o którym wspominam tutaj. Kiedyś bardziej się tym przejmowałam, żeby wystąpić przed innymi. Znowu ktoś będzie mnie oceniał, znowu jest tak jakbym siedziała w szkolnej ławce! Ej, ej, ej! Robisz to dla siebie! Dzielisz się z innymi tym, co sprawia ci radość! No właśnie! Jakie było moje zaskoczenie, gdy zajęłam II festiwalowe miejsce!! Uważam, że wiersz na nagrodę jak najbardziej zasługuje, ale wysłuchałam podczas turnieju wielu zacnych wierszy, tym bardziej mi miło, że mój został nagrodzony. W dobrych zawodach wystąpiłam! W dodatku widzę w tym pewną symbolikę, że stało się to akurat w dzień 30-stych urodzin!

Najbardziej cieszy mnie to, że otwierają się nowe perspektywy, bo i zainteresowania i inspiracje są nowe. Nigdy np. nie fascynowały mnie rośliny doniczkowe. Uważałam je wręcz za nudne. A tutaj nagle przy 30-stce zaczęły mi się podobać wnętrza pełne roślin w surowych, ociosanych doniczkach. Nie przepadałam także za poduszkami, a to ostatnio moje najczęstsze zakupowe wybory (może po poznańskim hygge, o którym pisałam tutaj.) To tylko mi pokazuje jak człowiek zmienia się w czasie i jak wiele mogę wciąż doświadczyć na różnych polach. Chociaż uważam, że nasza esencja się nie zmienia, to wydaje mi się, że sami czasem nawet nie wiemy co nas jeszcze może inspirować i co jest jeszcze dla nas.

Życzyłabym sobie, żeby ta kolejna dekada do 40-stki, to był czas bardziej dla innych. Nie mam tutaj na myśli tylko domowego podwórka, bo oczywiste dla mnie jest zrealizowanie się w małżeństwie i macierzyństwie. Myślę tutaj właśnie o wydarzeniach takich bardziej jak te, które miały miejsce ostatnio: opowieść dla Was w kawiarni, wywiad z Karoliną o życiu w Brazylii dostępny tutaj, przeczytanie swojego wiersza przed publicznością czy choćby pisanie bloga! Bo choć w dużym stopniu mam introwertyczną duszę, to podskórnie wiem, że szczęście dopiero dzielone z innymi zyskuje głębszy sens.

A Wy czego byście mi życzyli? 😉

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to zapraszam po więcej na:

Lub do sklepu, jeżeli interesują Cię materiały do nauki portugalskiego:

Beijos e até já!

Ania